Po krótkich aczkolwiek bolesnych przejściach
zdrowotnych wracam ile sił fabryka dała. Odzyskałam też mój aparat więc
przybywam a właściwie przybywa do was moja obiecana notatka tzw. II część Tagu
włosowego, obiecanego już jakiś czas temu ... Postanowiłam też, że przy okazji
opiszę wam w dwóch, przysłowiowych, słowach jak to się ze mną miały moje włosy
a miały się, oj miały. Co one przeszły ... wiedzą tylko one i, że jeszcze je
mam to zakrawa na cud. Myślę tak sobie, że gdybym te wieki temu wiedziała to co
teraz wiem może lekko łagodniej bym się z nimi obchodziła.
To zaczynamy, na pierwszy ogień idzie historia włosów, bo bez niej i moich wniosków i przemyśleń nie było by dzisiejszej pielęgnacji a zapewne inaczej by wyglądała.
Tak więc niech ja sobie przypomnę jaki to ja mam
naturalny kolor włosów ... oj dawno to było - ale jak większość mieszkanek tej
części kontynentu mam taki mysi, dziwny ni to średni ni to ciemny blond. Zawsze
mnie denerwował za tę swoją nijakość. Moje włosy od zawsze są niesforne i tak
im zostało do dnia dzisiejszego - modelowanie, z użyciem pianki i ton lakieru
nie jest im straszne i nie stoi na przeszkodzie w powrocie do formy pierwotnej czyli
sianowatości w każdą stronę, nijakości. Żyją własnym życiem i nie lubią jak je
się próbuje na siłe zmienić w inną formę. Od kiedy też pamiętam były krótkie -
fryzury z gatunku chłopięcych. Bo masz tak
ładną długą szyję, wysmuklają Ci twarz - tak zawsze argumentowali moi
rodzice. Więc kiedy lekko podrosłam i wydoroślałam i mogłam sama decydować o
sianie na mojej głowie postanowiłam z tego prawa skorzystać w możliwie chyba
najgorszej i najpełniejszej formie. Do liceum udałam się jeszcze jako
chłopczyca z lekko wypłowiałymi od wakacyjnego słońca włosami ... ale zbiegiem
lat i wzrostu wolności i chyba wody sodowej włosy szalały razem ze mną. Zaczęło
się od stopniowej, mało systematycznej i konsekwentnej zmiany długości, rosnąć
rosły - dawałam im, ale żeby one były długie to lekka przesada. Raczej krótkie,
fryzury z rodziny bobów czy bobowatych. Ale kolor to już inna bajka. na dzień
dobry stałam się jajkowatą blondynką - jedynie moja ciocia fryzjerka potrafiła
poskromić potwora żółtego i wykrzesać jakieś piękno z moich włosów. Generalnie
rozjaśniałam je średnio raz na miesiąc, może dwa. Po albo w trakcie bycia
blondynką postanowiłam się pokręcić, u schyłku lat 90 tych zapanowałam moda na
barany na głowie popularnie zwane trwałą czy jak kto woli mokrą włoszką - więc
do rozjaśniania doszła jeszcze właściwie co cztery miesiące wizyta u fryzjera i
kręcenie loków. Co cztery, bo mniej więcej trzy miesiące wytrzymywał u mnie
skręt który mnie zadowalał. Miesiąc na przespanie się z tematem czy kręcimy
znów czy może coś zmieniamy. I albo było kręcenie albo obcinanie. Wpadałam też
na genialne pomysły przyciemniania włosów - a, że do osiedlowych drogerii (bo
wtedy jeszcze tych sieciowych molochów nie było ... ) zaczęły wchodzić,
pojawiać się nieśmiało farby do domowej koloryzacji i byłam ruda, brązowa,
fioletowa, wiśniowa czerwień ... wiśniowa czerwień wtedy produkcji
Schwarzkopffa Palety nie do zdarcia i nie do wypłukania i nie do zdjęcia u
fryzjera na jakiś czas zagościła na mojej głowie. Przed czerwienią byłam
czarna, wtedy jeszcze nie znałam zabiegu dekoloryzacji (Paleta nie do zdarcia)
cierpliwie odrosty farbowałam na czerwono a reszta zostawała czarna - hmm więc
właściwie swego rodzaju ombre miałam na głowie. Z czerwieni postanowiłam, chyba
po dwóch czy trzech latach wrócić do czerni - a właściwie brązu. Tylko, że
rzeczona czerwień była taką cholerą, że żaden brąz nie chciał jej przykryć,
pokryć, ukryć - zawsze w słońcu, dziennym świetle dziadostwo wyłaziło. Więc
skończyło się czernią. I od tamtej pory jestem a właściwie byłam czarna jak
kruk prawie do dnia dzisiejszego. Gdyż już wiecie i znacie moje przeprawy z
pozbywania się czerni - sama, osobiście przeprowadziłam w zaciszu mego domostwa
dekoloryzację. Nie było tak źle jak mi się wydawało, że będzie. Włosy rzeczony
zabieg też zniosły dość pozytywnie. Ale zanim przejdę to prawie końca tej
opowieści wspomnę o jeszcze jednym dość istotnym fakcie - gdyż nie była to moja
pierwsza próba zmiany koloru włosów na ciemniejszy. Kiedyś tam, poszłam do mojej
cioci i przedstawiłam mój plan zmiany koloru włosów. Ciocia postawiła oczy w
słup - nie chcesz już blondynką ?! ucieszyła się i zrobiła mi piękny brąz,
czekoladowy a na górze zrobiła kilka jasnych pasemek jak by mi w razie co
słońca we włosach brakowało ... jak by czuła, wiedziała, że będę knuć !!!
wytrzymałam tydzień, po tygodniu udałam się do zaprzyjaźnionej drogerii
zakupiłam blond farbę, nawaliłam na łeb, odczekałam co swoje i wyszłam rudo -
pomarańczowa. Kolor no nie do wyjścia na ulicę do znajomych a raczej ze
śmieciami po zmroku, w noc ciemną właściwie. I co zrobiłam rozpędziłam się znów
do zaprzyjaźnionej drogerii i zakupiłam rozjaśniacz, ustalając z panią, miłą
ekspedientką, że muszę odczekać tydzień a najlepiej dwa. Taaaa, aha, odczekałam
ze dwie godziny i nawaliłam rozjaśniacz na łeb. Kolor wyszedł ok. Jajecznica
!!! żółto - białe pasma, ale przynajmniej nie rudo - pomarańczowe.
Obecnie kolor moich włosów jest na pograniczu ciemnego
brązu z brązem, gdzie nie, gdzie widać jaśniejsze pasma - to po próbie zejścia
z czerni pasemkami do brązu (cierpliwości starczyło mi na dwa miesiące i jedną
wizytę u fryzjera !!!) zaraz potem odbyła się dekoloryzacja (jakieś dwa, trzy
miesiące później).
Jak przeczytałyście moje włosy miały istne chemiczne
piekło, szampony zawsze wybierałam impulsywnie albo pod wpływem reklam TV lub
prasy, nowości na sklepowych półkach. Odżywki nigdy też mi nie sprzyjały, po
pierwsze opakowanie 250 ml starczało mi na jakieś 3 max 4 użycia a dodatkowo
robił mi się smalec albo łupież na głowie. Tak więc z odżywkami jakoś się nie
zaprzyjaźniłam, choć muszę przyznać, że podejmowałam próby co jakiś czas.
Obecnie moja wiedza włosowa, kosmetyczna, składowa
jest dużo większa niż te wieki temu. Mam świadomość tego, o czym już pisałam
wam nie raz i nie dwa, że nad wyborem szamponu jakoś mocno się nie skupiam,
jest to kosmetyk który zmieniam najczęściej - właściwie od butelki do butelki i
ta nowa butelka jest już innym produktem. Nie zastanawiam się też i nie
wczytuję intensywnie w skład - generalnie szampon ma myć i nie szkodzić ...
Większą uwagę przywiązuję, o ile tak to można nazwać, do kosmetyków które na
moich włosach będą dłużej niż szampon, (z racji tego, że z odżywkami się nie
lubimy) a jakoś musiałam sobie ułatwić rozczesywanie to torturowałam je
maseczkami Biowax w postaci saszetek (sporadycznie bo jakoś tak w pewnych
kwestiach nie umiem być systematyczna) albo różnego rodzaju tłuściochami -
przez długi okres czasu był to jedwab z Biosilku, który później zamieniłam na
jedwab z CeCe Med. Próbowałam się też w tzw między czasie z odżywkami ... a to
Pantene Aqua Light a to Elseve to farbowanych a to coś tam jeszcze innego ...
Ostatnimi czasy po wielu próbach zaprzyjaźnienia się z różnymi produktami
wykrystalizowała się powiedzmy taka moja pielęgnacja. Szampon nadal jest
spontanicznym zakupem - tłuściochy już nie są jedwabiami - zamieniłam je na
olejki: arganowy i jakąś mieszankę wybuchową z Organixa, Naturalne kosmetyki
bez dodatku tych wszystkich nie dobrodziejstw. Jako, że są wakacje, żar się z
nieba leje a właściwie lał i, że zaczęła panować dziwna moda u ludzi - zaczęli
poszukiwać kosmetyków do włosów z filtrami (choć właściwie nie wiem po co
włosom filtry ?! skoro to struktura martwa, nie ma żywych tkanek, nie jest
ukrwiona, unaczyniona, nie jest mięśniem - nie jest, co tu dużo gadać tworem
żywym. Bo właściwie po co stosujemy filtry, przed czym one nas chronią ???
Promieniowanie ... opóźniamy proces starzenia skóry, wysuszania jej i przed
rakiem. Czy włosy mogą zachorować na raka ??? czy mogą się zestarzeć ??? No
właśnie ... tak sobie luźno filozuję). Co jednak nie powstrzymało mnie przed
bieganiem do jednej do drugiej biedry w poszukiwaniu serii Elseve SunDefence.
Udało mi się dorwać szampon i ten olejek, odżywkę w spray'u. Z obydwóch
produktów jestem bardzo zadowolona. O ile Ten szampon jest jedynym Elsevem
który nie przetłuścił moich włosów, nie wywołał łupieżu ... to ten psikacz jest
świetny. Niby tłustawa konsystencja ale nie przetłuszcza włosów a ułatwia
rozczesywanie, nadaje połysk i pięknie pachnie a jak jeszcze chroni moje włosy
przed złem tego świata to rewela. Tylko szkoda, że można było ją kupić tylko w
biedrze !!! Wakacje chylą się ku końcowi i opakowanie tego produktu też, jak
się skończy będę płakać !!! gdyż bardzo go/się z nim polubiłam i moje włosy
też. Do mojej pielęgnacji dołączyły też uwaga, uwaga maseczki ... najpierw
delikatnie sprawdzałam się z maseczką jaką dostałam gratisowo w pracy z
olejkiem arganowym ... dała radę, włosy były miluśieńkie, świecące,
mięciusieńkie i nie przetłuszczały się, nie zbiły się ciężkie bez życia.
Opakowanie tej maski wykończyłam więc migiem, rozochocona działaniem masek,
będąc w Super P na zakupach - wybrałam z ich super oferty maseczkę Biovax'u
(jakąś nowość w mini pojemności za 8,99 ze złotem czy jakoś tak. Gęsta macha o
maślanej, zbitej konsystencji - pokazywałam ją wam przy okazji streszczenia za
zakupów - odnajdę wpis to podlinkuję). Znów było ok. Lekko zdziwiona, że oje
włosy nie protestują i się nie przetłuszczają wykończyłam i tę machę - następna
na podnośnik a właściwie na włosach wylądowała nowość w HeBe z Kallosa maska
czekoladowa. Dlaczego ją kupiłam ?! głupie będą te argumenty, ale ważne, że
mnie przekonały: no nowość, bo ładnie pachniała i żeby wiedzieć jak ją
sprzedawać, jakie daje efekty. Najpierw skusiłam się na małą pojemność - bo
gdyby było coś nie bardzo, to co ja bym zrobiła z litrowym słojem maski ?! ale
dała radę, ładnie wygładziła włosy - już podczas spłukiwania były miłe. A po
wysuszeniu miękkie, puszyste, świecące - takie zdrowe i zadbane. Muszę się
jednak przyznać, że stosując maskę/ski idę trochę na skróty, gdyż przed
nałożeniem maski nie osuszam włosów ręcznikiem i grzecznie nie odczekuje
15/20 min. Zazwyczaj myję głowę dwa razy, następnie nakładam maskę - odprawiam
cały rytuał kąpielowy i spłukuję maskę. W chwili obecnej mam litrowe wiadro
maski czekoladowej i trochę mniejsze wiadro maski Joanny porzeczkowej
teoretycznie do włosów blond - o kolorze mocno fioletowym, (mam płukankę ale
lenistwo bierze nade mną górę - przygotowanie płukanki zabiera dodatkowy czas
... a tu odkręcam wieko, nakładam machę, czekam chwil kilka i gotowe). Więc tak
na dobrą sprawę używam dwóch masek :) (ale się porobiło, ze skrajności w
skrajność :)).
Podsumowywując do pielęgnacji moich biednych, włosów
po przejściach używam:
1. szamponu: w chwili obecnej są ich dwa
Hask z olejkiem arganowym
Wax szampon codzienny do włosów ciemnych
2. maseczek: i też są ich dwie
Kallos czekoladowy
Joanna rewitalizująca kolor (ochładza i wyruwnuje mój
lekki kolorystyczny bałagan na głowie)
3. elikisr
L'oreal Elseve Sun Defense
4. serum: niby są dwa, ale stosuję je zamiennie
Organix brazylijska terapia keratynowa
Organix olejek arganowy
Dziękuję i to by było na tyle. Choć może warto jeszcze
wspomnieć, że jeśli farbuję włosy staram się wybierać farby bezamoniakowe - te
z olejkami. I wybieram się do fryzjera na podcięcie koncówek :). A w poczekalnii:
widzę, że mamy zupełnie inny pogląd na szampony. moim zdaniem szampon to coś więcej niż mycie, bo sama przecież mówisz, że niektóre przetłuszczają niektóre nie ;) faktycznie Twoje włosy przeszły sporo koloryzacji, mam nadzieję, że pozostaniesz już w brązach, bo bardzo Ci w nich pasuje! :)
OdpowiedzUsuńa co do filtrów UV, włosy niby tkanka martwa, ale jednak zniszczyć się ją da (np farbowaniem, rozjaśnianiem, tępymi nożyczkami). słońce w nadmiernej ilości też szkodzi, nawet włosom.
hmm właściwie szkodzą skórze głowy a nie włosom ... każdy ma swój punkt widzenia i argumenty. Osobiście jeśli chodzi o szampony się nie spinam jeśli już wolę przemyśleć sprawę w kwestii maseczki czy serum bądź eliksiuru. Czegoś co będzie na włosach dłużej niż 5 min. Choć na chwilę obecną do moich szamponów za bardzo przyczepić się nie da :) są bardzo ok.
UsuńI tak dumna :) z siebie jestem bo wiele się zmieniło już tak nonszalancko ich nie terrozyzuję, staram się być bardziej łagodna - farbowanie odkładam do tzw konieczności, wbieram delikatniejsze farby. I zainwestowałam w maski :).
Z brązem a właściwie to on ze mną zostanie na dłużej. Do blondu never, ever nie wrócę - jak patrzę na siebie,sprzed lat i na tę jajecznicę na głowie .... o Jeżu !!! schować, zakopać i nikomu nie pokazywać. Dobrze się czuję w brążach, poza tym ładnie podkreśla kolor moich oczu i takie tam :) obym się tylko znów przez przypadek nie zczerniła, ale jestem sprytna - mądra doświadczeniem, teraz wybieram jaśniejsze odcienie :).