Choć już pierwszego września już dawno mamy za sobą i już
nawet echa pierwszego dzwonka dawno ucichły ja wreszcie się zbieram – budzę do
życia.
Jak pewnie zauważyliście dawno – nawet bardzo dawno mnie nie
było, a powodów było wiele. Postaram się w dwóch no może trzech żołnierskich słowach
opowiedzieć, co i jak.
Po pierwsze nie przypuszczałam, ze połączenie szkoły i pracy
będzie wymagało ode mnie tyle poświeceń m.in. pisanie bloga i wiele innych
rzeczy. Postanowiłam pójść za losem serca i zapisałam się na kurs wizażu i charakteryzacji
w Mokotowska Make Up Academy – poszalałam i zapisałam się na tryb dzienny,
zapisując się wydawało mi się, że z palcem w nosie to ogarnę.
Na tryb dzienny
zdecydowałam się, ponieważ między zaocznym czy wieczorowym różnica nie polegała
na opłatach miesięcznych a na ilości godzin w semestrze. Kurs był o tyle wymagającym
przedsięwzięciem, ponieważ zajęcia odbywały się 3 razy w tygodniu rano (9-15
lub 16, no chyba, że trafiały się sesje to wtedy cały dzień). Po zajęciach
musiałam biec do pracy a z racji tego, że miałam pełny etat to chcąc czy nie chcąc
musiałam wypracować swoje godziny, często tez pracowałam po 10 – 12 godzin w weekendy
i tak przez 10 miesięcy. Jeszcze życie codzienne, codzienne problemy, przygotowywanie
się do sesji, rozmyślanie o makijażu, włosach i styluwie …. Wymiękłam – z blogusia
zniknęłam, ale w lipcu zeszłego roku obroniłam się i jestem Make Up Artist :)
Wspomniałam o pracy a nie wspomniałam o kierownicy wariatce,
która z uporem maniaka chciała mi uprzykrzyć życie, zmianami grafiku – godzinami
pracy, dniami wolnymi i zawsze, kiedy miałam szkole ustawiała mi poranne zmiany
– musiałam chodzić, co miesiąc przypominać i prosić żeby pamiętała, zmieniała.
Czara goryczy przelała się w wigilie, kiedy to zmieniła mi grafik i nie poinformowała
mnie o tym. Od tego momentu zaczęłam szukać intensywnie pracy i tu w styczniu pojawiła
się propozycja zostania kierownikiem drogerii Dayli (o ile ktoś to jeszcze pamięta?!)
– W każdym razie na przełomie lutego/marca zmieniałam prace + szkoła + sesje +
i praktyki ze szkoły. Do pracy zamiast mieć bliżej zrobiło się dalej. Milo być pięknie
i różowo a nie było nawet od pierwszego dnia. Bez odpowiedniego szkolenia i po
serii rzutów po prawie wszystkich warszawskich sklepać wylądowałam wreszcie w
swoim sklepie …. Atmosfera lipa. I znów połączenie pracy ze szkołą miało nie
być problemów a były … przepracowałam 3 próbne miesiące i podziękowaliśmy sobie
nawzajem (a następne dwa miesiące później ogłoszono bankructwo). Wiec zostałam z
rachunkami, czesnym za szkole (nie małym) a bez pracy – wiec mogłam zapomnieć o
kupowaniu nowych kosmetyków i pisaniu recenzji … imałam się różnych zajęć, z pomocą
przyszła rodzina i jakoś powoli przetrwałam do września, kiedy to postawiłam swoje
stopy w Rossmanie najpierw od po prostu, jako kasjer a później wystartowałam do
nowego projektu doradcy i się udało. Powoli ogarniałam cały ten bałagan i kiedy
już myślałam ze wszystko, co złe za mną, ze stoję na swoich dwóch nogach twardo
na ziemi, przytrafił mi się wypadek na motorze, którego efekty są ze mną do dziś
– mówiąc w dużym skrócie najprawdopodobniej mam naderwane więzadła krzyżowe w
kolanie i czeka mnie rekonstrukcja, ale znów jak feniks powstałam z popiołu –
od 5 września wróciłam do pracy i zwyklej szarej codzienności. Postanowiłam wrócić
tez tu
Poza zdarzeniami losowymi, na jakie nie do końca miałam
wpływ, były inne rzeczy, które mnie denerwowały a z którymi nie umiałam sobie poradzić.
Drażniła mnie strona graficzna mojego bloga – nadal daleko jej do ideału, ale
mam nadzieje, że jakoś z Bożą pomocą ogarnę to. Po drugie irytowały mnie zdjęcia
miałam pomysły, ale nie mogłam ich zrealizować gdyż moje królestwo było zasmietnikowane
… i kiepski sprzęt (dobra wymówka żeby kupić nowy) – kupiłam nowy i co, nico. A
niestety jestem takim dzikusem, że jeśli nie wszystko jest tak jak sobie
wymyśle, wymarzę, zaplanuje to powoli, powoli się zniechęcam aż w końcu poddaje.
I niestety ja i moja słaba silna wola poniosłyśmy klęskę. Ale blog mój ciągle gdzieś
ze mną był w głowie, myślałam sobie ze o tym bym napisała a może i o tamtym, ze
w sumie relacja z kursu …. Ale brakowało czasu i samozaparcia.
Dzięki wypadkowi, – dzięki któremu miałam dużo wolnego czasu
na przemyślenia i rewolucje. Przeprowadziłam generalną rewolucje mojego królestwa,
jest piękne, cudowne aż nie chce mi się wychodzić z domu, za to wracam
ekspresowo – lista moich wymówek powoli się kończy … czas wracać – Oto jestem.
Kilka pomysłów już biega po mojej łowie kilka już ma swój zarys w brudnopisie …
słaba silna wola, skąd ja to znam? :D
OdpowiedzUsuńgratulacje za ukończenie kursu! podziwiam Cię, że na raz potrafiłaś ogarnąć tyle rzeczy! Cieszę się, że koniec końców z pracą wyszło dobrze no i przede wszystkim, że postanowiłaś wrócić :-)
To, że wrócę było wiadome tzn. ja to wiedziałam tylko wielką zagadką było, kiedy? Szczęście w nieszczęściu, że wszystkie te rzeczy nie wydarzyły się jednocześnie, tylko prawie następowały chronologicznie - jedna po drugiej. Jak jedną udało mi się ogarnąć to wydarzało się coś nowego i tak w kółko. Mam nadzieję, ze pasmo pecha wyczerpałam na jakiś czas i będę mieć święty spokój już. A o blogu myślałam cały czas - w łowie mam wiele pomysłów i wróciłam do pisania notatek w autobusie zamiast czytać książek żeby pomysły mi nie uciekły. Już jedna notatka jest cała kwestia przepisania jej i zrobienia zdjęć i kilku następnych mam zarysy i myślę - taki mam plan, że w poniedziałek się coś pojawi :). Cieszę się, że ktoś tu jest i że chce mnie czytać. Duże buziaki
Usuń